Stek z polędwicy wołowej z sałatką z pomidorów
Przypominam sobie tamten weekend... Było bardzo intensywnie - jak zwykle dużo ludzi i (pozytywnego) zamieszania. I oczywiście całkiem sporo dobrego jedzenia. Pamiętam pyszne steki. Przygotowałam je w bardzo prosty sposób - jak zwykle klucz do sukcesu tkwi w jakości mięsa (kupuję je zawsze u tego samego rzeźnika - nigdy się nie zawiodłam!).
Składniki
- polędwica wołowa
- oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia
- 2 ząbki czosnku
- rozmaryn
- ocet balsamiczny
- pomidory
- garść orzeszków ziemnych (bez soli!)
- trochę posiekanej natki pietruszki (do posypania pomidorów)
- sól i pieprz
Przygotowania:
Steki (grubości ok. 2,5-3 cm) przekładam do miski, dodaję świeżo zmielony pieprz, pokrojony grubo czosnek i gałązki rozmarynu (wygniecione wcześniej w dłoni, aby zapach się uwolnił). Mięso polewam kilkoma łyżkami oliwy z oliwek i delikatnie skrapiam octem balsamicznym. Mieszam całość i odstawiam do lodówki na kilka godzin.
Przed smażeniem steków kroję pomidory w plastry, układam na talerzach. Rozgniatam orzeszki ziemne i posypuję nimi pomidory. Następnie sałatkę posypuję posiekaną natką, solą i pieprzem. Pomidory można delikatnie skropić oliwą z oliwek. Steki smażę na patelni z grubym dnem, na rozgrzanej oliwie z oliwek. Aby uzyskać stek średnio wysmażony należy go smażyć po ok. 4 minuty z każdej strony. Kolejny prosty przepis :)
W tamten weekend silną grupą wybraliśmy się na rodzinny obiad - koniec końców trafiliśmy do restauracji Kuchnia i Wino. W Kazimierzu bywamy bardzo często, ale przyznam szczerze, jakoś do tej pory nie słyszałam o tym miejscu. Znaleźliśmy je całkiem przypadkowo... Bez czytania opinii w sieci, czyli bez sprecyzowanych oczekiwań i bez wyrobionego zdania.
Na starcie wnętrze zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Jasne, przyjemnie urządzone, bez zbędnego nadęcia. Białe, drewniane meble, wytarte dechy na podłodze, oldschoolowe fotele na tarasie... Ponieważ byliśmy większa grupa, nie za bardzo mieliśmy wybór, co do miejsca - jedyny wystarczająco duży stół znajdował się wewnątrz restauracji, w dość ciemnej sali (co widać na zdjęciach). Jak się jednak okazało, oddzielna sala miała wiele zalet - po pierwsze, siedzieliśmy tam sami, więc atmosfera była luźna, a nawet swojska. Po drugie, a może w zasadzie powinno to być "po pierwsze", w kącie leżała cała góra zabawek dla Małego I.
Muszę powiedzieć, ze karta dań zrobiła na nas wrażenie - letnie menu opiera się na sezonowych składnikach, dania to typowe przykłady kuchni autorskiej (zdecydowanie z polotem). Menu nie jest zbyt długie (co jest oczywiście dobrym znakiem), ale z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Trwało to długo (jak zawsze, kiedy w tak silnym składzie wybieramy się gdzieś na obiad), ale w końcu udało się zamówić. Na stół weszły przystawki i zupy. Wszystko podane w przepiękny i niebanalny sposób. Mój chodnik z botwinki z rakiem rzecznym pyszny - nie mogłam przestać o nim myśleć przez kolejny tydzień, aż w końcu spróbowałam przygotować podobny. A. był natomiast pod wrażeniem carpaccio z gęsi z orzechami - osobiście nie miałam odwagi spróbować, ale mój mąż twierdzi, ze było bardzo smaczne. G. zachwycała się swoim kurczęciem z tymiankowa pianka. Stek z polędwicy wołowej smaczny, ale nie zwalał z nóg. Pośród zamówionych dań trafiło się tez kilka trochę mniej udanych - przeciętne grillowane warzywa z kozim serem i równie przeciętne zrazy z wołowiny z grzybowymi kopytkami. Ogólnie rzecz biorąc, trzeba jednak przyznać, że jedzenie było smaczne, a na pewno wyjątkowo ładne... Wymieniając uwagi o jedzeniu, plotkując i popijając wino, spędziliśmy bardzo miłe popołudnie. Mogłabym tak codziennie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz