Tydzień temu rozpoczęliśmy sezon jagodowy. I choć rustykalna tarta była świetna, stanowiła jedynie ułamek moich bogatych (i jak na razie niezrealizowanych) jagodowych planów. Kiedy do dyspozycji masz zaledwie 400 g owoców, raczej nie poszalejesz.
Z tymi jagodami to było tak… Niedziela, piękny czerwcowy dzień. Jedziemy sobie samochodem. Przez las. Mały I. śpi, A. jakiś zamyślony. Nagle na horyzoncie pojawia się mini-stragan. Niemożliwe, czy to rzeczywiście już? Jagody! Muszę w tym miejscu dodać, że mam pewien natrętny zwyczaj – otóż, kiedy mijamy jakiekolwiek przydrożne stoiska z czujnością psa myśliwskiego analizuję, jakie też dobra są do nabycia. A że droga boczna, rzadko uczęszczana (pewnie z racji niewiarygodnie poszarganej nawierzchni, co jednak ani mnie ani mojemu mężowi wcale to a wcale nie przeszkadza, jako że piękne widoki zdecydowanie rekompensują podróżną trzęsawkę), ryzyko skażenia spalinami oceniam na niewielkie.
Widzę więc te jagody. A. jedzie trochę szybciej niż powinien (mimo tej nieszczęsnej nawierzchni). Bez namysłu krzyczę – stóóóój! A. orientuje się, że coś powiedziałam dokładnie w momencie, kiedy mijamy kobietę z jagodami. Następnym razem się zatrzymamy, mówi, po czym sytuacja powtarza się jakieś trzy razy. Mimo mojej czujności, dla A. jest zawsze za późno. Zaczynam podejrzewać sabotaż. Za czwartym razem, kiedy A. mija gościa z czymś do sprzedania, wzruszając przy tym ramionami, postanawiam nie dać za wygraną (wizja pierogów z jagodami, drożdżówek i uroczej rustykalnej tarty robi swoje). Stóóój, krzyczę z determinacją. A. hamuje z piskiem, zawracamy. Podchodzimy do handlarza. A tu… tylko taki malutki, więcej niż skromny słoiczek jagód, i to niepełny! To zdecydowanie nie jest mój dzień… Hmm, sprzedały się? Niee, gdzie tam, panie, komary tak tną, że nerwów nie miałem... No tak, więc gość stanął przy drodze z tą żałosną garstką jagód i właśnie na niego musiałam trafić (zaznaczę, że dokładnie widziałam na wcześniejszych stoiskach wielkie, pełne granatowe słoje)! Kupiłam mimo wszystko ten mini-słoiczek, i dobrze się stało, bo zaraz las się skończył i żadnego stoiska do Warszawy już nie wypatrzyłam. I choć z większości jagodowych planów musiałam zrezygnować, to jednak moja rustykalna tarta wyszła (nieskromnie powiem) wspaniale, i w jakimś stopniu zaspokoiła nasz apetyt na jagody. Przynajmniej chwilowo...
Składniki:
Ciasto:
- 125 g masła
- 90 g miałkiego cukru
- 1 jajko + 1 jajko dodatkowo do glazury
- 250 g mąki pszennej
Owocowe wnętrze:
- 400 g jagód
- 60 g miałkiego cukru
- 50 g kruchych ciastek
- 50 g mąki
Przygotowania:
Przygotuj kruche ciasto. Masło i cukier utrzyj w robocie kuchennym na jednorodną masę. Następnie dodaj jajko, miksuj do momentu, aż składniki się połączą. Wsyp przesianą mąkę i szybko zagnieć ciasto. Uformuj z niego dysk, zawiń w folię aluminiową i włóż do lodówki na ok. 20 minut.
Jagody wypłucz i odstaw na bok. Maślane ciastka pokrusz dokładnie (tak, by uzyskać konsystencję bułki tartej). Ciastka wymieszaj z mąką. Wyjmij ciasto na tartę z lodówki, lekko oprósz mąką i rozwałkuj pomiędzy dwoma arkuszami papieru do pieczenia. Następnie ciasto przełóż na wysmarowaną masłem formę. Ciastka z mąką przesyp na ciasto, i wyrównaj łyżką, tak by utworzyło równą warstwę. Pamiętaj, by nie przykryć całego ciasta kruchymi ciastkami - po bokach pozostaw ok. 4 cm ciasta.
Na kruchych ciastkach rozsyp równo jagody, a następnie posyp je miałkim cukrem. Zawiń boki ciasta do góry (jak na zdjęciach). Posmaruj ciasto rozbełtanym jajkiem (ale nie jagody!). Tartę piecz w 180 stopniach przez ok. 35-40 minut (tj. do momentu, aż ciasto będzie miało złocisty kolor, cukier się rozpuści i jagody zaczną lekko bulgotać). Gotowe.