STRONA GŁÓWNA

30 wrz 2019

Chleb z dyni




Chleb dyniowy, na który przepis znajdziecie poniżej, jest prosty i szybki do zrobienia. Oczywiście najlepiej smakuje jeszcze ciepły, podany z czosnkowym lub ziołowym masłem. Przygotowuję go najczęściej na jesienne proszone obiady - żaden gość nie oprze się pachnącemu świeżemu pieczywu, którego zapach kusi już od momentu przekroczenia progu.

Składniki:

- 250 g pieczonej dyni (wskazówki jak piec poniżej)
- 400 g pszennej mąki chlebowej (typ 650)
- 100 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 120 ml letniej wody*
- 1/2 łyżeczki cynamonu
- 2 łyżeczki soli
- garść pestek z dyni
- 7 g suchych drożdży

*Jeśli dynia po upieczeniu będzie sucha, należy dodać większą ilość wody - ciasto po zagnieceniu powinno być lekko wilgotne i elastyczne.

Surową dynię wymyj, pokój w półksiężyce i ułóż na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piecz w temperaturze 180 stopni przez ok. godzinę (dynia powinna być bardzo miękka). Kiedy dynia ostygnie wytnij miąższ i przełóż do naczynia, zmiksuj blenderem.

Do miski przesyp mąkę, dodaj drożdże, sól i cynamon i wymieszaj dokładnie. Następnie dodaj pozostałe składniki, wymieszaj całość, a następnie przez kilka minut wyrabiaj ciasto. Przełóż do miski wysmarowanej oliwą, przykryj ściereczką i odstaw w ciepłe miejsce na ok. godzinę. Po tym czasie przełóż ciasto na powierzchnię oprószoną mąką i wyrabiaj ponownie ciasto. Uformuj kulę i ułóż na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przykryj ściereczką i odstaw na ok. 45 minut. Pod koniec wyrastania chleba nastaw piekarnik na 200 stopni, na dole piekarnika ustaw naczynie z wodą.



Kiedy chleb wyrośnie, skrop go wodą i posyp pestkami dyni. Piecz przez ok. 35-40 minut. Podawaj z czosnkowym lub ziołowym masłem. Najlepiej smakuje jeszcze ciepły, choć następnego dnia też jest super.

27 wrz 2019

Najlepsza zupa krewetkowa




Dzisiejszy wpis będzie trochę inny niż dotychczasowe. Mimo, że nie jest to blog podróżniczy, chciałam podzielić się z Wami wspomnieniami z pewnego wyjazdu. Kulinarnymi wspomnieniami. Poszukiwanie nowych smaków jest stałym elementem każdej naszej podróży. Z większości wracam z nowymi książkami kucharskimi i głową pełną świeżych pomysłów na dania.



Pod koniec sierpnia wybraliśmy się na Islandię. Nie będę tu opisywać, jak piękny i zupełnie inny od wszystkiego, co do tej pory widziałam, jest tamtejszy krajobraz. A można by oczywiście pisać o tym długo i barwnie (poniżej znajdziecie kilka zdjęć z naszej podróży, które niestety tylko w niewielkim stopniu oddają urok tego kraju). Dzisiaj opowiem Wam za to o moich doświadczeniach z islandzką kuchnią, która na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo prosta i ograniczona ilością dostępnych składników, jednak po bliższym poznaniu zaskakuje ciekawymi smakami.



Lecąc na Islandię nie spodziewałam się wiele po tamtejszym jedzeniu. Słyszałam oczywiście historie o tradycyjnych islandzkich potrawach, jak gotowany barani łeb, czy zgniły rekin, które zapowiadają się tyleż intrygująco, co odstraszająco. Po tygodniu spędzonym na Islandii, z ulgą stwierdziłam, że na co dzień menu przeciętnego Islandczyka ma niewiele wspólnego z tymi ekstrawagancjami. Głównymi składnikami islandzkiej diety są ryby, owoce morza i baranina. Częściowo, przyrządzane w sposób tradycyjny, jak na przykład suszona ryba, która przypomina rybne chipsy. Jednak nie tylko. Podczas wyjazdu mieliśmy okazję próbować dań bazujących na tradycyjnych składnikach, za to przygotowanych w bardzo nowoczesny i wyrafinowany sposób. A. zachwycał się baraniną, a ja zakochałam się w kremie z homara. Jeśli chodzi o zupy, które na Islandii stanowią ważny element menu, do tradycyjnych należą ta z baraniny, rybna czy wspomniana z homara. Jednym z ciekawszych islandzkich wspomnień kulinarnych był obiad w pewnej restauracji na południu kraju, której menu bazowało tylko i wyłącznie na langustynkach. Tam jadłam najlepszą zupę z langustynek, której niestety nigdy nie będę w stanie odtworzyć w domu, gdyż jej wyjątkowy smak był zasługą wspaniałych, świeżych owoców morza wyłowionych tego samego dnia przez lokalnych rybaków. Drugie danie, czyli langustynki podawane w maślanym sosie też były obłędne - świeży składnik nie wymaga szczególnych zabiegów aby zachwycać.



O ile ryby i baranina to składniki, które w wyspiarskiej kuchni jakoś szczególnie nie zaskakują, szokujące było dla mnie odkrycie, że obecnie, prawdziwą narodową potrawą Islandczyków jest pylsur, czyli islandzki hot-dog. Z radością tę nowinę przyjęły moje dzieci, które przez cały tydzień z zapałem wcinały islandzkie hot-dogi. Pylsur to oczywiście niekwestionowany król islandzkiego street foodu, jednak uliczne jedzenie na Islandii ma do zaoferowania o wiele więcej. Moim wyborem numer jeden były grillowane szaszłyki z ryb i owoców morza oraz kremowa zupa z langustynek lub homara (tak, zupę sprzedaje się w budkach na ulicy i zajada z papierowego kubka).

Po powrocie do Polski zupa z langustynek śniła mi się po nocach. Niestety, dostać w Polsce langustynki takiej jakości jak na Islandii jest rzeczą niemożliwą. Postanowiłam więc przygotować podobną zupę, lecz z wykorzystaniem dużo łatwiej dostępnych u nas krewetek. Ok, przyznaję, że to nie to samo. Ale moja wersja inspirowana kuchnią islandzką też jest pyszna. Jeśli lubicie krewetki, spróbujcie koniecznie.

Składniki:

- 500 g krewetek w skorupkach
- 800 ml bulionu rybnego (ewentualnie warzywnego - jeśli wolimy mniej rybny smak)
- 180 ml białego wytrawnego wina
- 1 cebula
- 3 ząbki czosnku
- 2 szalotki
- 1 łyżka koncentratu pomidorowego
- 1 łyżeczka papryki w proszku
- 1 łyżeczka przyprawy curry
- 2 łyżki sosu sojowego
- 3 łyżki masła
- 250 ml śmietanki kremówki
- 1-2 łyżki soku z cytryny (do smaku)
- 1 łyżka cukru brązowego
- 2 łyżki mąki
- oliwa z oliwek
- sól i pieprz

Krewetki obierz ze skorupek. Cebulę pokrój w kostkę. W garnku o grubym dnie rozgrzej 4 łyżki oliwy z oliwek. Dodaj skorupki z krewetek oraz cebulę. Smaż, mieszając od czasu do czasu, przez około 2 minuty. Następnie dodaj bulion rybny i gotuj całość na małym ogniu przez ok. 40 minut. Odcedź wywar przez sito, przelej do średniej wielkości garnka.

Szalotkę pokrój w kostkę, czosnek pokrój w plasterki. Na patelni rozgrzej 4 łyżki masła i 2 łyżki oliwy z oliwek. Dodaj szalotkę, czosnek, paprykę w proszku i przyprawę curry. Mieszaj i smaż na średnim ogniu do momentu, aż warzywa zmiękną, tj. ok. 3-4 minuty. Dodaj koncentrat pomidorowy, wymieszaj całość i smaż jeszcze przez minutę, następnie dodaj wino i gotuj przez kolejne 5 minut. Cebulę i czosnek wraz z sosem ze smażenia dodaj do wywaru ze skorupek z krewetek. Gotuj przez kolejne 20 minut. Blenderem zmiksuj całość do uzyskania gładkiej konsystencji. Następnie dodaj obrane krewetki i gotuj całość jeszcze przez ok. 10 minut. Dodaj sos sojowy. Dopraw zupę sokiem z cytryny, brązowym cukrem, i ewentualnie solą i pieprzem (do smaku). Odlej do kubka kilka łyżek zupy, dodaj dwie łyżki mąki i wymieszaj dokładnie, a następnie zapraw zupę. Zdejmij garnek z palnika. Dodaj śmietankę, wymieszaj. Zupę podawaj posypaną odrobiną natki lub posiekanego szczypiorku. Smacznego!

Wracając do zdjęć z wyjazdu, przypomina mi się chłodne islandzkie powietrze. Na samą myśl założyłabym sweter i wzięła do ręki miskę kremowej, rozgrzewającej zupy. U nas powoli coraz zimniej, więc dzisiejszy przepis będzie jak znalazł na najbliższe miesiące.

23 wrz 2019

Gulasz z brązowej soczewicy i grzybów




Lubię wrzesień. Z kilku powodów.

Po pierwsze, wrzesień to powrót do wytęsknionej rutyny. Przy dwójce dzieci w wieku szkolnym, wakacje kojarzą mi się głównie z łataniem i zalepianiem kolejnych tygodni, tak, aby zapewnić młodym opiekę i rozrywkę. Powrót do szkolnego rytmu, regularnych treningów (naszych i dzieci) to chwila wytchnienia po wakacyjnych wygibasach. Mimo, że od poniedziałku do piątku nasze dni są zaplanowane niemal co do minuty, czuję się mniej zmęczona, niż podczas wakacji.

Po drugie, wrzesień to babie lato i inne pogodowe cuda. Uwielbiam wczesnojesienny kolor światła i poranne mgły. Nie przeszkadza mi nawet, że jest trochę chłodniej, bo można owinąć się ciepłym swetrem i oddychać rześkim powietrzem.

Po trzecie, a może jednak po pierwsze, wrzesień, to jeden z moich ulubionych sezonów w kuchni. Czas na najlepsze w roku pomidory, śliwki węgierki, dynię i… oczywiście GRZYBY!

Składniki:

- 180 g brązowej soczewicy
- 300 g grzybów leśnych
- 600 ml bulionu warzywnego
- 80 ml białego wina
- 1 cebula
- 3 ząbki czosnku
- 2 łyżki listków tymianku
- 2 łyżki octu balsamicznego
- 1/3 łyżeczki chili w płatkach
- oliwa z oliwek
- 1 łyżka masła
- 120 ml jogurtu naturalnego
- 1 łyżka soku z cytryny
- sól i pieprz

Cebulę pokrój w drobną kostkę, czosnek posiekaj. Soczewicę opłucz pod bieżącą wodą. W garnku o grubym dnie rozgrzej 3 łyżki oliwy z oliwek, dodaj cebulę i smaż kilka minut na małym ogniu, tj. do momentu aż się zeszkli. Następnie dodaj czosnek i chili, smaż przez ok. 1-2 minuty. Dodaj soczewicę, zalej ją bulionem warzywnym, dodaj wino. Wymieszaj i gotuj na średnim ogniu przez ok. 30 minut. Jeśli gulasz z soczewicy zbyt odparuje, dodaj bulionu (konsystencja sosu powinna być półpłynna).

W międzyczasie przygotuj grzyby. W pierwszej kolejności oczyść je szczoteczką z piasku i listków i pokrój na kawałki ok. 1,5 x 1,5cm. Na patelni rozgrzej 2 łyżki oliwy z oliwek, dodaj grzyby, dodaj 1/3 łyżeczkę soli i smaż przez ok. 6-7 minut. Następnie dodaj tymianek i wlej ocet balsamiczny, poczekaj aż całość octu odparuje, dodaj masło i zamieszaj. Zdejmij z ognia.



Po ok. 30 minutach gotowania soczewicy dodaj do niej podsmażone grzyby wraz z sosem powstałym przy ich smażeniu. Dopraw solą i pieprzem do smaku. Gotuj całość jeszcze przez ok. 10 minut, tj. do momentu, aż soczewica będzie miękka.

W międzyczasie do jogurtu dodaj sok z cytryny, wymieszaj. Gotowy gulasz podawaj z dodatkiem jogurtu, posypany świeżo zmielonym pieprzem i listkami tymianku. Smacznego!